The Might

Kolejne wyprawy paladyn�w zako�czy�y si�. Pot�ne potwory zn�w dozna�y smaku pogromu i goryczy.
Ale nie tylko one. Paladyni tak�e. Wielu powr�ci�o do swych dom�w jako kaleki, weterani nie nadaj�cy si� ju� do walki. Ale by�a te� i taka garstka, kt�ra powr�ci�a w glorii i chwale. Dumni rycerze wkraczali na g��wny rynek.
T�um wiwatuj�cy na ich cze��, pi�kne szlachcianki rzucaj�ce spojrzenia pe�ne podziwu i po��dania. Byli tacy, kt�rzy wracali do swoich ogromnych rezydencji, inni do skromnych dom�w, do �wi�tyni aby tam s�u�y�, a jeszcze inni wracali do niczego.
Kanten mia� do czego. Jego du�a posiad�o��, kochaj�ca �ona i spok�j, na kt�ry tak d�ugo czeka�. M�g� tak�e wr�ci� do Ici, opiekunki dobra, kobiet i walki za sprawiedliwo��, ale nie. Teraz chcia� zobaczy� �on�, pi�kn� elfk�, kt�ra z pewno�ci� czeka�a na niego, Thalie, nikogo wi�cej.
My�la� co jej powie, jakie to opowie�ci b�dzie snu� i czy jej si� to spodoba. Ale to gra�o dla niego drugorz�dn� rol�.
Chcia� tylko zobaczy� j�.
* * * *
Jego rezydencja by�a jeszcze cudowniejsza ni� kiedy j� opuszcza�. Przynajmniej tak mu si� wydawa�o. Rozgl�da� si� po niej jakby j� widzia� pierwszy raz. Ale dziwi� si�: dlaczego s�u��cy nie wybiegli mu na spotkanie, przecie� nie widzieli go ju� od p� roku, kiedy to wyruszy� z zakonu Z�amanego Miecza. Skierowa� si� w stron� bramy wej�ciowej. Szed� w tam z boja�ni� w oczach.
-A co je�li Pani umar�a podczas wyprawy, na kt�r� on wyruszy� zostawiaj�c j� losowi.- my�la�.
-Nie, to niemo�liwe - po chwili zacz�� sobie wmawia�, �e to nieprawda.
Otworzy� drzwi. Zaskrzypia�y cicho. W domu nikogo nie by�o, przynajmniej tak to wygl�da�o z jego perspektywy. Czym pr�dzej ruszy� na pi�tro. Ujrza� j� siedz�c� wraz z s�u�kami.
Spojrza�a na niego. Wydawa�a si� zmieszana i zdziwiona, ale po chwili na jej twarzy pojawi�a si� rado��, w�t�a ale... rado��. Kanten pobieg� w jej stron�, ona chwile jeszcze sta�a i po chwili tak�e ruszy�a.
-Thalio najdro�sza, jak dobrze, �e ci� widz� - Kanten nie posiada� si� ze szcz�cia.
-Ja te�, Kanten- odpowiedzia�a cho� zrobi�a to jakby wymuszona.
-Pan wr�ci�- s�u��cy krzyczeli jakby zobaczyli w�asn� matk� wstaj�ca z grobu. Radowali si� jak Kanten i inni paladyni gromi�c z�o i chaos pod Lasem Chaosu. Ale Thalia wydawa�a si� jaka� dziwna, jakby co� ukrywa�a.
Oboje przeszli do swego skromnego pokoju go�cinnego, aby nacieszy� si� sob�. Po chwili do pokoju wesz�a s�u�ka.
-Panie Kantenie co poda� ?- spyta�a.
-Nic Cessi mo�esz odej��- odpowiedzia� Kanten kt�ry chcia� jak najszybciej pozby� si� jej.
Cessi wysz�a a Kanten ucieszy� si� niezmiernie z tego powodu.
-Och Thalia jak dobrze ci� widzie�- Kanten nie posiada� si� z rado�ci, patrza� na jej pi�kn� twarz, m�od�, g�adk� po prostu �liczn�.
Zacz�� si� do niej przybli�a�. Thalia ci�gle by�a w niesmaku. On wzi�� j� na r�ce i zani�s� do sypialni. Tam wygodnie po�o�y� j� na ��ku. Wiedzia�a czego chcia�, ona te� by tego chcia�a ale ... . Nie teraz. Po ostatnich dniach nie.
-Nie Kanten nie teraz troch� p�niej, jestem zm�czona, przez ca�� noc siedzia�am i czeka�am na ciebie- sk�ama�a.
No dobrze skoro tego chcesz a w�a�ciwie nie chcesz- by� naprawd� zdziwiony.
Wybacz mi teraz- przeprosi� j� i wyszed�. Ona siedzia�a teraz na ��ku i opu�ci�a g�ow�.
* * * *
Mrok nocy otacza� obecnie Eteri�, Thalia wysz�a. Nikt si� tego nie spodziewa�. Ubrana w ciemny p�aszcz z kapturem zarzuconym na g�ow�. Przemkn�a przez dziedziniec jak na elfk� przysta�o czyli bez najmniejszego d�wi�ku. Przeskoczy�a przez dwu metrowy mur. Ka�dy kto zobaczy�by jak taka szlachcianka jak ona robi to zdziwi� by si� i to nie ma�o. Ale nie jedna osoba. Przemyka�a przez miasto tak niepostrze�enie �e nawet jeden z najwi�kszych tropicieli, sam Distrin we w�asnej osobie mia�by spory problem.
Ale na sk�rze ci�gle czu�a jakby jaki� cie� pod��a� za ni�.
Tak, to mo�liwe, ostatnio du�o si� dzia�o w mie�cie - pomy�la�a i zacz�a opracowywa� plan ucieczki.
Wesz�a w cie� i skr�ci�a w ciemn� uliczk� a nast�pnie przykucn�a. Zobaczy�a i� kto� faktycznie przebieg�.
Wysz�a i zobaczy�a jak�� posta� id�c� po ulicy tak samo cicho, ale nie skradaj�c� si�.
-M�dry jest- szepn�a do siebie- teraz udaje �e jest zwyczajnym przechodniem, g�upiec, ka�dy by go pozna�.
Spojrza�a pod �cian� i zobaczy�a posta� chaotycznie pozwijan� w jakie� koce.
Rzuci�a tam malutk� sakiewk�.
Niczego ani nikogo tu nie widzia�e�, rozumiesz- rzek�a a posta� kiwn�a tylko g�ow�.
-G�upi �ebrak, tyle ich tu jest - szybko opu�ci�a to miejsce.
* * * *
Thalia dochodzi�a do posiad�o�ci swego kochanka. Dzi� czu�a si� jednak nieswojo, id�c w tym kierunku ale nie umia�a si� temu przeciwstawi�, nie chcia�a. Z kieszonki w swym p�aszczu wyci�gn�a malutki kluczyk. Pasowa� dok�adnie do zamka drzwi tajemnego przej�cia prowadz�cego do posiad�o�ci Malaggar'�w. Co� ci�gn�o j� tam, ale by�a tak�e jeszcze jedna strona kt�ra odpycha�a j� od tego miejsca.
Dzi� zwyci�y�a ta pierwsza. Wesz�a do korytarza. Chcia�a zamkn�� drzwi ale co� jej nie pozwoli�o.
Zza pasa wyci�gn�a ma�y flakonik. Gdy otworzy�a jego wieczko niemal zemdla�a. Rozla�a ciecz na pod�og� i szybko si� wycofa�a.
Dosta�a kiedy� ich zapas od starego przyjaciela, elfa Sazzikara, kt�ry zajmowa� si� alchemi�.
Wiedzia�a i� jest to silny p�yn, a jego dzia�anie ma na celu zatamowanie dr�g oddechowych a nast�pnie gdyby to nie poskutkowa�o zalanie p�uc czarn� mazi� kt�ra momentalnie wy�era tkank�.
Przemkn�a ciemnym korytarzem. Po chwili sta�a przy drzwiach, za kt�rymi by� ogr�d sir Malaggara. Zamkn�a oczy, westchn�a tak g�o�no, �e powinni j� us�ysze� wszyscy. Teraz na pewno by�o za p�no. Otworzy�a drzwi. Szybko przebieg�a przez ogr�d i po chwili znalaz�a si� na ma�ej drabince prowadz�cej do pokoju Bloura Malaggar'a. Wskoczy�a do niego i znik�a za �cian�. Ogr�d w posiad�o�ci by� pi�kny i naprawd� zadbany. By�y w nim skromne drzewa, ma�a sadzawka i wiele kwiat�w. Drzewa usytuowane by�y tu� pod oknem Bloura gdy� ten radowa� si� w naturze. Drzewa by�y bujnie poro�ni�te li��mi tak i� konary i ga��zie by�y zupe�nie nie widoczne.
-Och droga Thalio jak dobrze �e ci� widz� - Blour podszed� do elfki i uca�owa� j� w jej ma�e, dziewcz�ce wr�cz ale czerwone jak r�e usta. Zbli�y� si� do niej, by�a od niego ni�sza o p� g�owy. Z�apa� j� r�kami za po�ladki. Lekko drgn�a. Zacz�li si� ca�owa�, cho� to on j� ca�owa�. Blour przesun�� r�ce na jej plecy, zacz�� zdejmowa� jej p�aszcz, co nie by�o trudne. Us�yszeli cichy szelest na drzewie.
-Widzisz Thalio nawet ptaki nam nie pozwol� by� ze sob�. Podszed� do okna i zas�oni� je prze�roczyst� kotar�.
Zn�w podszed� do elfki i zacz�� z niej wr�cz zrywa� ubranie. Odsun�a si� od niego. On napiera�. Dzi� by�o inaczej ni� zawsze. Ale ona i tak si� podda�a. Koszula rozdar�a si�, a jej j�drne i kszta�tne piersi wyp�yn�y na �wiat�o dzienne, ku uciesze Bloura. Ale to mu nie wystarczy�o. Teraz delikatnie zacz�� wodzi� r�kami po jej �ydkach, udach i biodrach. Odpi�� jej pi�kny z�ocony pas, Spodnie niemal same sp�yn�y po jej pi�knej i g�adkiej sk�rze.
Wtedy na drzewie co� nienaturalnie si� poruszy�o. Obydwoje obejrzeli si� w tamt� stron�. Blour, kt�ry mia� na sobie jeszcze spodnie podszed� szybko do okna i ods�oni� kotar�. Ale na drzewie nic nie by�o.
-P�jd� ju� - powiedzia�a Thalia i zacz�a ubiera� spodnie i podart� koszul�, a nast�pnie p�aszcz.
-Nie, nie odchod�, kochanie nie id� - Blour sta� ju� przy niej.
-Musz�.
-M�wi� ci "nie id�".
Thalia niemal wyskoczy�a z okna i pobieg�a do tajemnych drzwi. Przebieg�a korytarz. Jej uwag� zwr�ci�y dopiero �lady. Tak jakby kto� wszed� w jej mikstur�. Pobieg�a do samego ko�ca do drzwi. By�y otwarte na o�cie�. W g�stej ka�u�y gdzie rozla�a ciecz widnia�y �lady but�w.
-Jak to, kto m�g� przej�� przez tak� mikstur� - pomy�la�a - dobrze, �e przynajmniej drzwi s� w tym budynku i �e nikt postronny ich nie zauwa�y� opr�cz tej jednej osoby, kt�rej si� uda�o omin�� t� pu�apk�, niewa�ne.
Zamkn�a drzwi i pobieg�a ku domowi. Powoli zaczyna�o �wita� wi�c musia�a si� �pieszy�.
-�eby tylko Kanten spa� - szepn�a do siebie i przy�pieszy�a.
P�dzi�a jak ogniste rumaki lub ogniste klacze z opowie�ci najwi�kszych bajarzy.
Przeskoczy�a mur oddzielaj�cy dzielnic� szlacheck� od tak zwanych "przytu�k�w". Jeszcze kilkadziesi�t metr�w i b�dzie w domu.
Przesz�a przez zamkni�t� bram� swej posiad�o�ci. Cichutko podesz�a do g��wnych wr�t domu. Otwar�a je a one jak zawsze skrzypn�y, wbieg�a po schodach do sypialni. Teraz obawia�a si� jak nigdy w �yciu. Wyjrza�a. Kanten spa�.
-Co za szcz�cie - mrukn�a cicho i posz�a do domowej �a�ni.
-Kochane drzwi - kto� b�d�cy w ��ku szepn��.
* * * *
Ranek by� pi�kny. Ptaki �wiergota�y tak pi�knie, i� ka�dy kto uwa�a� �e to zwyczajne "krakanie" dzi� powiedzia�by �e to najwspanialszy koncert �wiata.
Radosne promyki s�o�ca wbiega�y do sypialni, jarz�c si� tak wieloma kolorami i� malarze maluj�c swe wspania�e obrazy nie mieli nawet cz�ci tych barw. Ale od p�nocy da�o si� wida� ciemne chmury, kt�re by�y na szcz�cie jeszcze daleko i nie zamierza�y a� tak szybko tu przyby�.
Do pokoju wesz�a Thalia, ubrana w ciep�y puchowy szlafrok, jej mokre d�ugie w�osy wygl�da�y teraz strasznie bez po�ysku, bez wewn�trznego blasku, matowo.
-Kochanie, Thalio gdzie by�a� noc�, widzia�em jak�� posta� chodz�c� po ogrodzie, czy to by�a� ty- Kanten zapyta� elfk� a ta niemal krzykn�a ze strachu nie widz�c go.
-Och- serce wci�� wali�o jej jak m�ot kowalski- tak to ja, noc by�a taka pi�kna, czy� nie?
-Tak przecie� tu niema pi�knych nocy dla ciebie - Kanten powiedzia� to z takim akcentem i� ta go nie zrozumia�a.
-O co ci chodzi, przecie� nic nie zro...- przerwa� jej.
-Cicho b�d�, nie prosz� ci� o zdanie ty pod�a suko.
Kanten wsta� maj�c na sobie ubranie cz�owieka pozawijanego w koc, �ebraka.
-G�upi �ebrak, tylu ich tu jest- zarecytowa�- my�la�a� �e dam si� zmyli� t� beznadziejn� sztuczk� z kwasem kt�ry masz zawsze przy sobie. Myli�a� si�. Czy� nie wiesz kim jestem.
-Wiem kim jeste�, jeste� ...- teraz sobie przypomnia�a- paladynem.
-Tak paladynowi nie zrobi nic twoja g�upia mikstura, ani �adna inna, widzia�em jak si� z tym "tontrastro"- wym�wi� starodawne przekle�stwo oznaczaj�ce cz�owieka pod�ego, rozpasanego i obrzydliwego-ob�ciskiwa�a�, ile razy tak by�o?
-Ale ty...
-M�w ty ladacznico oddaj�ca si� temu...- powstrzyma� si�, a jego krzyk by� jak krzyk pradawnych wied�m i smok�w, kt�re zabija�y jednym spojrzeniem.
-Du�o - odpowiedzia�a, a z jej oczu wyla� si� strumie� gorzkiego p�aczu - ale ty nie pomy�la�e� o mnie, o tym, �e b�d� tu samotnie na ciebie czeka� przez p� roku, kiedy ty by�e� na wyprawie.
-Ale wiedzia�a�, �e tak b�dzie, nie chowa�em przed tob� tajemnicy i� jestem paladynem; na wyprawie cho� mia�em wiele sposobno�ci gdy wracali�my ani razu ci� nie zdradzi�em, nigdy - jego g�os uspokoi� si� cho� i tak dr�a� teraz bardziej ni� kiedykolwiek tylko chyba poza tym jak to by� na polach przed Lasem Chaosu - dlaczego, powiedz dlaczego to zrobi�a�, przecie� sk�ada�a� mi przysi�g�, ja tobie zreszt� te�.
"B�d� kocha� tylko ciebie i wy��cznie ciebie ca�ym cia�em i umys�em tak jaka jeste� p�ki nas �mier� nie rozdzieli".
-Ja nie wiem, tak d�ugo ci� nie by�o- jej p�acz by� jak p�acz nastoletniej dziewczyny kt�ra wie �e pope�ni�a b��d- Kanten, sp�jrz na mnie, prosz�.
-Thalia nie potrafi�, nie umiem, nie chce. Prosz� zostaw mnie w spokoju jak mo�esz, musz� och�on�� gdy� gniew kt�ry si� do mnie wkrad�, skala moje serce. Prosz�.
-Kanten, ja przepraszam ja ...- przerwa�a gdy� widzia�a i� nic nie wsk�ra.
* * * *
Przez ca�y ranek, i popo�udnie Kanten nie wychodzi� ze swojego w�asnego pokoju, zabroni� s�u�ebnicy wchodzi� i mu przeszkadza�. Rozmy�la�, prosi� Ic� o pomoc aby powiedzia�a mu co ma zrobi�. Thalia wst�pi�a do niego do pokoju prosz�c aby jej wybaczy� �e to si� nigdy ju� nie zdarzy, jej lament przypomina� Kantenowi lament dziecka kt�ry zrobi�o zakazan� rzecz a teraz jak najbardziej chce unikn�� kary.
-Wyjd� Thalia, prosi�em ci� aby� tu nie wchodzi�a, ale ty nawet teraz nie potrafisz mnie us�ucha�. Prosz� ci�, kochanie wyjd� - Kanten coraz bardziej si� denerwowa�, ale gdy tylko powiedzia� do Thalii "kochanie" ta natychmiast si� wycofa�a maj�c coraz bardziej nadziej�, �e jej ukochany, naprawd� jedyny ukochany jej wybaczy. Podesz�a do niego, uca�owa�a go w czo�o gdy� w usta wr�cz ba�a si� to zrobi�, po czym wysz�a.
Kanten by� w jeszcze wi�kszej niepewno�ci.
* * * *
Przez ca�� noc Kanten nie spa�, rozmy�laj�c. By�a to jego najgorsza chwila w jego niespe�na trzydziestoletnim �yciu. Jego sumienie walczy�o z prawem �wi�tym prawem paladyn�w. Zdarza�o mu si� i� momentalnie chcia� si� zabi� aby nie musia� rozstrzyga� tego sporu, ale przy �yciu utrzymywa�a go my�l �e jest paladynem i �e musi wype�ni� t� misj� mu nadan�.
* * * *
Wczorajszy dzie� by� dla Kantena m�czarni�. Rankiem, zanim jeszcze s�o�ce zd��y�o opatuli� swym promieniem ziemi� Kanten wezwa� s�u��c� aby mu przynios�a posi�ek i aby p�niej wezwa�a do niego Pani�.
W spokoju spo�y� posi�ek, ale dzi� smakowa� jako� inaczej. W�a�ciwie to mu nie smakowa�.
Po chwili us�ysza� cichutkie pukanie Po kt�rym do pokoju wesz�a Thalia.
-Czego ode mnie chcia�e�-zapyta�a tak cicho �e Kanten ledwo j� us�ysza�.
Ka�dy by teraz pozna� i� ona te� ca�� noc nie spa�a. Oczy mia�a ci�gle zap�akane. Wygl�da�a jakby by�a bita i nie otrzymywa�a jedzenia przez d�u�szy czas, co by�o prawd�.
Usi�d� prosz�- wskaza� na ma�y fotelik b�d�cy pod �cian�.
Thalia usiad�a a on pod wp�ywem jej niewielkiego ci�aru nie zapad� si�.
-Tej nocy nie spa�em- powiedzia�, cho� wiedzia�a i� ona te�- my�la�em, modli�em si�, ale nie by�o mi dane aby mi doradzono; chce zako�czy� to szybko. Mog� wybaczy�... .
Thalia nie posiada�a si� ze szcz�cia.
-... jako cz�owiek, ale jako paladyn nie, jeszcze dzi� udam si� do ratusza do "Wielkiej Rady".
Thalia wiedzia�a co to oznacza, ale nawet nie drgn�a. Jej twarz kt�ra przed sekund� by�a tak wyrazista teraz zn�w sta�a si� zap�akana. Kanten szybko wyszed�, aby Thalia nie widzia�a jego �ez i uda� si� do �a�ni.
Thalia wiedzia�a co to oznacza.
�mier�.
Ale na stoliku le�a� list. Thalia wsta�a i spojrza�a na niego. By� dla niej. Niepewno�� nie pozwala�a jej go otworzy�. Patrza�a na niego. Wyci�gn�a r�k�. Wtem do pokoju wesz�a s�u��ca. Thalia szybko go zabra�a schowa�a z ty�u trzymaj�c go w r�ce a drug� przetar�a twarz.
-Tak Cessi- zapyta�a.
-Czy mam co� dla pani przygotowa� do jedzenia.
-Tak Cessi gdyby� mog�a.
S�u��ca wiedzia�a, �e co� jest nie tak ale wola�a zosta� cicho i nie nara�a� si� na jej gniew.
S�u��ca wysz�a a Thalia otworzy�a list i zacz�a czyta�.
"Thalio moja �ono.
Nie chc� aby� musia�a zgin��, wi�c przeczytaj ten list dok�adnie. Jak najszybciej udaj si� do posiad�o�ci Malaggar '�w i nie wychod� z niej dop�ki ca�a sprawa nie ucichnie. Je�li nie chcesz mie� ju� z nim nic do czynienia to udaj si� oboj�tnie gdzie ale jak najdalej st�d.
Tak, wiem, �e mo�esz zapyta� dlaczego tam id� skoro chc� aby� unikn�a kary. Musz�, moje sumienie by�oby nieczyste gdybym ja, paladyn Zakonu Z�amanego Miecza nie doni�s� tego czynu wedle �wi�tego kodeksu-
-Strze� prawo i nie pozw�l go nikomu z�ama�.
A wi�c KOCHANIE uciekaj z naszej posiad�o�ci jak najszybciej. Mi nic si� nie stanie jedynie m�j skarbiec si� troch� uszczupli za korzystanie i marnowanie czasu stra�y".
KOCHAM CI� TW�J KANTEN
UCIEKAJ!!!
Thalia patrzy�a na list i nie rozumia�a, przecie� tyle ile ona wyrz�dzi�a mu b�lu nie wyrz�dzi� mu nikt na �wiecie, a on karze jej ucieka�. Po tym wszystkim.
Zn�w zacz�a p�aka�, tym razem z niewiadomego dla siebie powodu.
Gdyby Kanten zdradzi� j�, zabi�aby go chyba, a on karze jej ucieka�. Zbieg�a do swego pokoju.
* * * *
Kanten w �a�ni przesiedzia� niemal ca�e dwie godziny, co dla niego nie by�o zbyt dobre.
Przed oczyma ci�gle mia� Thali�, widzia� j� z Blourem, jak on j� ob�ciskuje, ale ona chcia�a od niego uciec, lecz nie mog�a nie by�a w stanie. Wtem on wkracza do pokoju Bloura, w r�ce ma sw�j palady�ski miecz, �wi�tego Odkupiciela i nim rozp�ata g�ow� Bloura. Thalia podbiega do niego i kryje sw� zap�akan� twarz w jego silnych ramionach. On pokrzepiony tym i� j� uratowa� bierze j� do domu, a tam czekaj� ju� na niego "dzieci"?
Kanten obudzi� si�.
-Panie, wybacz, �e wchodz�, ale zn�w przyszli ci podli ludzie kt�rzy wci�� �ebruj�, mam ich jak zawsze wygoni�?- zapyta� s�u��cy.
-Nie, id� do skarbca i ... , ilu ich jest.
-A� sze�ciu, Panie- odpowiedzia� s�uga.
-... i daj ka�demu po dziesi�� sztuk srebra- rozkaza� Kanten.
-Ale Panie... .
-R�b co m�wi� - Kanten denerwowa� si�, nie do��, �e jego �ona, to teraz s�u��cy zaczyna g�uchn��.
Wyszed� z basenu, owin�� si� materia�em i poszed� do swego pokoju. Wszed� do niego i zobaczy� i� list znikn��.
-Na boga, uda�o si�, �yje - Kanten krzycza� na ca�y g�os.
Po chwili do pokoju wbieg�a Cessi.
-Panie czy nic si� panu nie sta�o, s�ysza�am jakie� krzyki- pokoj�wka mia�a twarz roztrz�sion�, nigdy jej si� nie zdarzy�o by w jej kr�tkim �yciu, co� przytrafi�o si� temu domowi, b�d� jemu w�a�cicielowi.
-Nie nic Cessi, widzia�a� Pani�?- zapyta�.
-Nie, gdy Pan wyszed� przysz�am do Pani Thalii, nie zd��y�am zobaczy� co ale co� kry�a, a potem us�ysza�am jak zbieg�a po�piesznie do swego pokoju.
-Dobrze mo�esz odej��, aha i powiedz wszystkim aby dzi� wzi�li sobie wolny dzie�, ja tak rozkazuj�.
-Och Panie! Dobrze, dobrze przeka�� wszystkim.
Kanten zamkn�� drzwi i zacz�� si� ubiera�. Teraz kiedy wiedzia� i� wszystko jest w porz�dku m�g� ze spokojem i�� do ratusza do Wielkiej Rady.
Dzie� by� pogodny, na ca�ym horyzoncie nie by�o wida� ani jednej chmury. S�o�ce nie przypieka�o nie mi�osiernie ale grza�o ziemi� taki� dzie� by� w sam raz na przechadzki.
Kanten przypomnia� sobie taki dzie� tu� przed jego wyjazdem. Spacerowa� wtedy z Thali� po parku, po ich w�asnym parku - ma�ym ogrodzie, kt�ry mieli w swej posiad�o�ci, rozmawiali wtedy o dzieciach, o tym, �e i na nich kiedy� przyjdzie czas i oni te� b�d� mieli ich ca�� gromadk�. Byli przecie� wtedy trzy lata po �lubie i nie chcieli wydawa� decyzji kt�ra kiedy� si� mog�aby odbi� si� na ich dzieciach. Na przyk�ad w obecnych dniach. Ich dzieci nie wiedzia�yby co sta�o si� z ich matk�, a je�liby i kiedy� j� pozna�y chcia�yby aby zosta�a, a ona by tego nie mog�a zrobi�.
Kanten cieszy� si�, �e przynajmniej wtedy byli m�drzy.
Ale teraz zbli�a�a si� pora aby on poszed� zg�osi� spraw� do Wielkiej Rady. Nie m�g� przecie� z�ama� �wi�tego kodeksu paladyn�w. Widzia� z�o i musia� co� z tym zrobi�.
Musia� i��, ubra� si� wi�c jak na paladyna przysta�o, ze swym mieczem u boku, wspania�ej poz�acanej zbroi i p�aszczu na sobie, z ozdobnym he�mem na g�owie i wspania�ymi butami na nogach.
Wygl�da� jak prawdziwy szlachetny rycerz, jak paladyn.
Wyszed� z domu, Wielka Rada by�a nieca�e dziesi�� minut drogi od jego posiad�o�ci.
Nie �pieszy� si�, nie mia� si� po co �pieszy�. By� szcz�liwy mimo i� ostatnie dwa dni nie nale�a�y do jego najszcz�liwszych i przyjemnych.
Przemierza� miasto rozgl�daj�c si� po nim tak jakby zapomnia� gdzie co jest.
My�la� teraz o Thalii, o tym gdzie ona teraz jest, �e ju� nigdy nie zobaczy tego miasta tak jak kiedy� je ogl�da�a.
Widzia� ju� budynek, by�a to jedna wie�a, ale nie byle jaka wie�a. Wie�a Wielkiej Rady.
Najwy�sza wie�a ca�ym mie�cie. Ozdobiona wieloma herbami r�nych starych rod�w mieszkaj�cych tu od pokole�. By� tam tak�e herb Malaggar ' �w i Cymerion�w, Kantena Cymerion. Wspania�y kobuz- ptak w pozie ataku szponami.
Kanten by� z niego dumny. Ale nie widzia� nigdzie herbu rodziny Tossronn, herbu jednego ze swoich przyjaci�-paladyn�w. Oznacza�o to tylko jedno- m�ski potomek tego rodu nie �yje, lub dokona� jakiego� strasznego czynu. Ba� si�, herb jego rodziny wisia� tu od za�o�enia miasta i chcia� aby wisia� zawsze, po wsze czasy, do ko�ca istnienia tego miasta.
By� przed budynkiem. Przed ogromnymi maj�cymi dziewi�� metr�w wysoko�ci i cztery metry szeroko�ci drzwiami. Przed nimi sta�o czterech stra�nik�w, dw�ch na dole schodk�w, a dw�ch na g�rze.
Kanten pozdrowi� stra�nik�w, poczym wszed� do �rodka.
Wn�trze by�o ogromne, wydawa� si� mog�o i� jeszcze wi�ksze ni� na zewn�trz, ale to by�o tylko z�udzenie.
Kanten zauwa�y� ogromne schody, prowadz�ce do s�dzi�w. Wszed� na g�r�. Tam znalaz� odpowiedni� sal� prowadz�c� do Wielkiej Rady.
Opowiedzia� im wszystko, opr�cz tego �e to Blour Malaggar by� drugim winowajc�.
Wielka Rada os�dzi�a �e je�li to prawda to owa kobieta zostanie skazana na �mier�, i wys�a�a z Kantenem pi�ciu stra�nik�w i maga kt�ry mia� os�dzi� ca�a spraw�.
Kanten zobowi�zany zosta� do obecno�ci w czasie oddelegowania kobiety do tymczasowego wi�zienia.
Doszli do rezydencji Cymerion�w. Kanten wezwa� s�u�k� aby ta przygotowa�a dom do ogl�dzin.
Kanten zaprowadzi� stra�nik�w pod pok�j poczym o�wiadczy� i� tu ona powinna by�.
-Och jak to dobrze...- nie sko�czy�.
-Co Pan m�wi�- zapyta� mag, kt�ry przeczuwa�, �e co� jest nie tak.
-Nic.
Stra�nik otwar� drzwi. Mag jako pierwszy wszed� do pokoju.
-A wi�c ja chcia�em ...- zn�w nie sko�czy�.
-Czy to ta - mag zapyta� Kantena, a ten nie zrozumia�.
Wszed� do �rodka. Na mi�kkim foteliku siedzia�a Thalia, wygl�daj�ca jakby w og�le nie przyszykowana do drogi. Kanten spojrza� w jej oczy a te wydawa�y si� jakby puste poczym b�ysn�y w blasku zapalonej �wiecy. Kanten zaniem�wi�. Przecie� ... .
-Czy to ona- mag zapyta� po raz ostatni tonem niezbyt przyjemnym.
-A wi�c, ... nie- powiedzia� cicho.
-Tak to ja, Thalia Cymerion- odpowiedzia�a g�o�no i stanowczo tak i� mag wyra�nie us�ysza� co ona powiedzia�a.
* * * *
-Dlaczego to zrobi�a�, Thalia powiedz mi dlaczego, mog�a� uciec na koniec �wiata, a tam by ci� nikt nie znalaz�- Kanten pyta� nie rozumiej�c dlaczego to zrobi�a, nie rozumia� dlaczego ona mimo i� tak wiele przed ni� jeszcze �ycia nie uciek�a, na pewno znalaz�aby tam now� mi�o��, mo�e nawet wi�ksz� i cieplejsza ni� ta, kiedy to jej m�� musia� stawia� si� na ka�de wezwanie Zakonu.
-Musia�am, nie mog� tak po prostu uciec, a ciebie zostawi�- odpowiedzia�a.
By�a silna, a przynajmniej tak� udawa�a, �zy nie ima�y jej si�, strach tak�e, nie przypomina�a Thalii z poprzedniego dnia. By�a jej przeciwie�stwem.
-Ale mi nic tu nie grozi- g�os Kantena przeradza�a si� w p�acz- A tobie, �mier�, nie rozumiem ci�.
-Ja siebie czasami te� ale teraz ju� nic nie jest wa�nie- by�a tak spokojna �e w�asna matka nie pozna�a by jej charakteru- Kanten, nie p�acz tobie nie wypada, jeste� przecie� pot�nym rycerzem, paladynem a ja tylko ma��, biedn� elfk� kt�ra kiedy� zobaczy�a pewnego m�czyzn� i si� w nim zakocha�a. P�niej on spojrza� na ni� i tak�e zapa�a� do niej mi�o�ci�.
-Thalia, prosz� ci�- Kanten ju� nie powstrzymywa� �ez.
-Kanten, popatrz na mnie- m�wi�a jak do ma�ego dziecka- nie p�acz, pos�uchaj. Obiecaj mi �e przez reszt� swego �ycia i w czasie niego nie zrobisz nic g�upiego, o�enisz si� ponownie.
-Nie, paladyn jest wierny tylko jednej osobie.
-Kanten, sam m�wi�e�: p�ki nas �mier� nie roz��czy. Ty dochowa�e� obietnicy, ale ja nie. Po mnie chc� aby� znalaz� kogo� kogo b�dziesz m�g� kocha�, a ta kobieta b�dzie kocha� ... tylko ciebie, przyrzeknij, prosz�.
-Nie!!!
-Kanten prosz�.
-Nie!!!
-Kanten, prosz�!
Kanten spojrza� elfce prosto w oczy, widzia� w nich b�l, ale tak�e pro�b� skierowan� prosto do niego.
-Dobrze Thalio przyrzekam.
-Na Ic� przysi�gnij.
-Tego nie mo... .
-Przysi�gnij.
-Na Ic� przysi�gam ci... .
-Dzi�kuj� a teraz odejd� chc� przez te chwil� by� sama.
Kanten wyszed� z loch�w i skierowa� si� do "Sali Ostateczno�ci".
-... �e nigdy ci� nie opuszcz�.
* * * *
Sala Ostateczno�ci umieszczona by�a na samej g�rze ratusza. By�a to ogromna sala, ze specjalnymi miejscami na tortury przeznaczone dla os�b kt�re swoim grzechem skrzywdzi�y wiele istnie� lub bardzo wa�ne osobisto�ci tego �wiata.
Zbli�a� si� czas. Kanten przebywa� ju� w tej sali od jakiego� czasu przygl�daj�c si� miejscom egzekucji S�awnie zwanymi: Toporem, Strza��, Magicznym Runem lub inaczej teleportem i No�e.
Po chwili do komnaty wesz�o dziesi�ciu �ucznik�w, a za nimi kilku z Wielkiej Rady.
Kanten stan�� w miejscu przeznaczonym dla niego, umieszczone o dwa metry od miejsca �mierci.
Po chwili wprowadzono tak�e Thali�. Nie by�a szcz�liwa ale nie mia�a te� twarzy wi�kszo�ci skaza�c�w, wystraszonych, ci�gle zdenerwowanej.
Przywi�zano j� do miejsca Strza�y. �ucznicy ustawili si� w dw�ch rz�dach, nie by�o mowy �eby kt�ry� spud�owa�, byli najlepsi.
�ucznicy chwycili strza�y i na�o�yli je na ci�ciwy.
Kapitan oddzia�u, stary, nieogolony cz�owiek beznami�tnie wyda� rozkaz aby si� przygotowa�.
Thalia opu�ci�a g�ow�, a Kanten wr�cz przeciwnie podni�s� j� wysoko jakby chcia� ujrze� niebo. Zamkn�� oczy. Mimo i� to zrobi�, przed sob� mia� ma�� plamk� �wiat�a, ma�� cz�� tego co kiedy� nie chcia�o mu si� objawi�.
-Panowie, przygotowa� si�- Kanten us�ysza� dr��cy g�os kapitana.
Kanten otworzy� oczy, Thalia zn�w p�aka�a, robi�a to tak i� najczulsze uszy by jej nie us�ysza�y.
Podbieg� do niej.
Strza�.
Thalia podnios�a g�ow�, przed ni� pojawi� si� Kanten. Nagle jego oczy rozwar�y si� nienaturalnie, a po chwili zn�w powr�ci�y do normalnej wielko�ci.
-Cz�owieku, c�e� uczyni�- Thalia przez pierwsze u�amki sekundy nie wiedzia�a co si� sta�o, ale po chwili wszystko sta�o si� jasne.
-Nieee- krzykn�a.
-Kocham ci�- odpowiedzia�- i ...- sprawia�o mu to trudno��- b�d� kocha� tylko ciebie.
Po chwili obr�ci� si� i splun�� krwi�, a nast�pnie rzuci� list w stron� kapitana.
Gdy obr�ci� si� plecami do Thalii ta ujrza�a i� w jego plecach wbite jest r�wne dziesi�� strza�.
Thalia krzycza�a, w tym momencie chcia�a si� zabi�.
Kanten chwiejnie obr�ci� si� w jej stron� i ostatni raz krzykn��: Kocham ci�, po czym upad� nie ruszaj�c si�.
* * * *
Kapitan kaza� wstrzyma� nast�pn� seri� strza��w. Po zbadaniu listu w kt�rym pisa�o szybkim pismem i� Kanten sam wymy�li� to oszustwo, �e by unikn�� kary wykonanej przez Zakon kapitan kaza� uwolni� Thali� i oczy�ci� j� z wszelkich zarzut�w.
Thalia nigdy ju� nie wysz�a za m��. W rok od �mierci paladyna, Kantena Cymeriona sprzeda�a ca�� ogromn� posiad�o�� Cymerion�w i wyruszy�a do Ksi�stwa Kirmnijskiego, do swej ojczyzny a tam wszelki �lad po niej zagin��.
Marzenie Kantena Cymeriona, paladyna nie spe�ni�o si�. Z ratusza zdj�to herb rodziny Cymerion i zapomniano o nim.

Tako rzecze m�drzec - kensai Seiro Soren'e


Powr�t od pergaminu do sto�u karczemnego